Translate/Tłumacz

poniedziałek, 14 grudnia 2015

You & Me - XVIII

                (Występ do notki: Michael Jackson - Dangerous)         

             Tydzień później, Alice strasznie się stresowała. Ale czym, skoro to nie ona miałaby dostać jakąś nagrodę?
W tej chwili stała przy ogromnym, pozłacanym lustrze i widząc swoje odbicie, cicho westchnęła. Te wszystkie plotki, te spekulacje na temat jej związku z mężczyzną, do którego miliony kobiet wzdychały, miały się dzisiaj okazać prawdą, aby już przestali dociekać.  Jej długa, czerwona suknia doskonale pasowała do jej nieco ciemnej karnacji i tych oczu, w których Michael zawsze widział radość i magię. Magię kobiety swego życia.

              Zamknęła oczy. Starała sobie wszystko od nowa przypomnieć. Jak to kiedyś było, kiedy jeszcze nie znała Michaela. Michaela Jacksona. Wspominając ich początki znajomości, kąciki ust Alice nieznacznie się uniosły, a ona sama poczuła przyjemny dreszcz przez dotyk dłoni mężczyzny i zapach jego perfum.

               Jego usta naznaczały na skórze jej szyi słodkie ślady pocałunku, a ich dłonie splotły się, tak jakby nie chcieli już zerwać swej miłości.

               - Przepięknie wyglądasz. - jego głęboki głos sprawił, że dziewczyna poczuła to niesamowite uczucie w brzuchu. - Moja Alice...

Aktorka otworzywszy oczy, ujrzała w odbiciu lustrzanym, jak Michael uśmiecha się szeroko, a jego prawa dłoń delikatnie ją obejmuje i dotyka jej brzuszka by zaraz potem pogładzić. Tylko dlaczego?

               - Pasujemy do siebie, prawda? - dodał zaraz potem, sprawiając że dziewczyna zachichotała cicho.

               - Zdejmij tą dłoń, bo mnie łaskoczesz! Tak się robi jak kobieta jest w ciąży, wariacie!

               - Łaskocze? Nie wiedziałem. A zresztą krzycz głośniej, niech dzieci to usłyszą! - rzekł tak samo się śmiejąc, a po chwili odwrócił dziewczynę do siebie i uniósł jedną brew do góry. Nic nie mówiąc.

               - No co? Nie jestem w ciąży! - Alice nie wiedziała o co mu chodzi, jednakże zauważyła że cały stres odszedł od niej.

               - Nic, nic. Też cię kocham. - jego słowa udowodnił namiętny pocałunek, który zaraz potem złożył na jej ustach.

Kiedy oboje byli złączeni w miłosnym uścisku, nie sądzili że temu wszystkiemu przygląda się najmłodszy z dzieci Jacksona, Blanket.
Jego dziecięce, brązowe oczy zabłysły radością i mimo że zawsze czuł się zażenowany, kiedy widząc jak dorośli się całują, tym razem wiedział, że jego ukochana ciocia Alice kocha jego tatusia bardzo mocno. Szybko uciekł stamtąd, aby opowiedzieć to swojemu rodzeństwu.

              - Paris! Prince! Ciocia Alice mizia się z tatą! Będzie dzidziuś! - krzyczał wesoły, a po jakimś czasie przyszli i ci, których oczekiwał.

              - Od całowania nie biorą się dzieci! - zaśmiał się cicho Prince, chociaż wiedział, że zbytnio nie może mówić skąd się one biorą.

              - No to skąd? - zapytał go zdziwiony Blanki, a Paris od razu odpowiedziała dumnie.

              - Z kapusty! A nasza gosposia kupowała kapustę!

              - To chodźcie sprawdzimy, bo może tam jest dzidzi!

Trójka dzieci poszła do kuchni i zaczęła szukać ową kapustę. Niedługo potem do kuchni przyszedł Michael i zdziwiony co też jego dzieciaki wyprawiają, klasnął w dłonie.

               - Powinniście już iść spać. Co wy robicie?

                - Szukamy dziecka! - spojrzał na ojca najmłodszy, robiąc poważną minę - Bo są w kapuście!

                - Okey... A my mamy kapustę? - Michael był blisko śmiechu, ale dalej próbował być opanowany.

                - Gosposia niosła! Paris widziała! A Ty z ciocią się miziałeś...

                - Czyli całowałeś. - wytłumaczył Prince, przerywając przy tym wypowiedź brata.

Piosenkarz zbladł. Wydało się. Oni sami do tego doszli, mimo że to Michael i Alice chcieli to wyjawić i wytłumaczyć.

               - To prawda, tatusiu? - szepnęła cicho Paris, tuląc się do nadal zszokowanego ojca.

               - Em... Skarby... - mężczyzna kucnął i spojrzał na trójkę, pocierając nerwowo czubek nosa - My z ciocią... No, ja... Kocham ciocię.

                - Jak bardzo? Bardziej niż nas? - Paris wyraźnie się zasmuciła. Kochała Alice, ale... To nie ona już miałaby być dziewczęcym oczkiem w głowie taty. Niestety.

                - Nie. Kocham was najmocniej na świecie. Jesteście mym życiem. Bardzo, bardzo mocno. I kocham także ciocię. - mężczyzna przytulił córkę, jak i synów mocno do siebie i ucałował ich w główki. - Nigdy nie myślcie, że kocham kogoś bardziej od was. To wy jesteście na pierwszym miejscu. Chodźcie, musicie iść już spać.

             Dzieci w zgodzie pobiegły do swoich pokoi, w między czasie widząc Alice. Cała gromada przytuliła się do niej, a ta każdemu życzyła dobrej nocy i zostawiła mały ślad buziaka na policzku.

Po godzinie, kiedy nadszedł czas, Michael poprawiając swój kapelusz, spojrzał na ukochaną i wysunął dłoń.

           - Gotowa?

           - Gotowa.

Dziewczyna chwytając jego dłoń, wyszła z nim z domu, by wsiąść do limuzyny.
Całą drogę próbowali spędzić na śmianiu się, czasem też na rozmawianiu o dodatkowym występie Michaela, gdzie miał zaśpiewać jedną ze swych piosenek. Dangerous. Nie ominęło się od namiętnych pocałunków czy słodkich słówek, jednak to, co planował Michael, nawet Alice się nie spodziewała.

Będąc na miejscu, tłumy fotoreporterów zerwało się z miejsc i widząc wysiadającego Michaela wraz z Alice zaczęli swoją robotę. Ci, uśmiechając się, w eskorcie ochroniarzy bezpiecznie dotarli do budynku, gdzie miała się odbyć gala. Usiedli w wyznaczonych obok siebie miejscach, chwytając się za dłonie.

             - Pamiętasz galę z filmu? - szepnął jej cicho mężczyzna, a aktorka cicho zachichotała.

             - Najgorsze wspomnienia. Już się zamknij, bo zacznę się rumienić! - delikatnie szturchnęła go, śmiejąc się.

             - Też cię kocham. Jeszcze się dzisiaj zarumienisz!

Kiedy zaczęła się gala, wszyscy się cieszyli ze wspaniałej atmosfery. Przyjaciele z branży na moment zaczynali rywalizować kto jest lepszy. Ale i tak na koniec każdy sobie gratulował i życzył jak najlepiej.

             Gdy nadszedł czas Michaela, by odebrać nagrodę za wkład w muzykę, on starał się nie okazywać wzruszenia, które za każdym razem odczuwał. Starał się prosto patrzeć, jednakże jego wzrok skupiał się na Alice, która uśmiechała się szeroko i trzymała kciuki by wszystko poszło tak, jak on sam sobie życzy. Po odebraniu nagrody na moment znikł, by móc się przebrać, a gdy wyszedł na scenę, zaczął występ.
Każdy tam ze  zgromadzonych był zachwycony. Nikt nie wiedział jaka jest choreografia, jak Michael będzie ubrany. Piosenka Dangerous nie posiadała swego teledysku, jednakże piosenkarz i tak wiedział, jak zaskoczyć wszystkich swym występem.

              Pod koniec kilku tancerzy zeszło ze sceny i podchodząc do Alice, poprosili aby udała się z nimi tam gdzie przebywał aktualnie Jackson.
Aktorka była onieśmielona, ale posłusznie spełniła prośbę i będąc już obok swego ukochanego, ten spojrzał na nią i obejmując, pocałował namiętnie na oczach wszystkich tam zgromadzonych, jak i milionach przed telewizorami.

              - Kocham Cię Alice. Zostań moją żoną. - szepnął jej cicho do ucha, tak aby nikt poza nią nie usłyszał tego co mówi.

Jej oczy zabłysnęły blaskiem łez wzruszenia. Nie wiedziała co powiedzieć.
Michael uśmiechnął się szeroko i widząc jej wzruszenie, chwycił ją za dłoń i dziękując wszystkim ponownie, ukłonił się i zszedł z aktorką ze sceny.

              Oboje czekali aż wszystko się zakończy, a kiedy to się spełniło po ponad trzech godzinach, wracając do Neverlandu, aktorka nadal nie mogła zrozumieć co ukochany rzekł.
Idąc już drogą, Michael zatrzymał się. Położył nagrodę na ziemię i uklęknął, wyciągając z kieszeni małe pudełeczko.

              - Alice... Wtedy mówiłem prawdę. Proszę... Zostań mą żoną. Skarbie, czy wyjdziesz za mnie?

Dziewczyna spoglądała na niego zbita z tropu. Była bliska zemdlenia. Spoglądała na jego twarz, w jego oczy i cichym szeptem szepnęła...

             - Tak. Wyjdę za ciebie, Michael.

***
Witam Was, Szanowni Czytelnicy!
Że tak powiem... "Kupę" czasu mnie tu ni było, nie? XD
Ja wiem. Ja wiem. 1 gimnazjum to już nie podstawówka, psia kość.
Głupie zajęcia medialne i takie tam. (gazetka szkolna z artykułem o Michaelu MUSI BYĆ! A JAKŻE! XDDDD)

Do rzeczy.

Stęskniłam się za Wami, ale przyznam, że miałam kryzys. Miałam ochotę rzucić to w cholerę.
Nie umiałam nic napisać. Nie miałam siły. Nie miałam ochoty. Nic! No, ale chwila, Zuza, Ty wredoto, Marchewko... (nie pytać czemu), Truchło (też nie pytać XD)! MASZ PRZECIEŻ CZYTELNIKÓW, NIESKOŃCZONE HISTORIE! SKOŃCZ TO! 

Także, Kochani moi. 

Wkrótce zakończę opowieść Y&M, potem to o Aniele, potem to o Jessice i może na koniec... zrobić "podsumowanie" gdzie wszystkie moje postacie się spotykają? Coś podobnego jak list, chcecie?

Kocham Was! 
Susie. 



niedziela, 6 września 2015

Dziewczyna, która poznała Anioła - Kocham Cię, lecz nie możemy być razem, Skarbie...

(Piosenka do notki: Ed Sheeran - I See Fire)


                 Pewnego słonecznego ranka, Michael razem ze swoim przyjacielem Ryanem White'em, który za życia był chłopcem cierpiącym na AIDS, siedzieli będąc niewidocznymi na jednym z wysokich budynków i obserwowali całe ziemskie otoczenie.

                - Wiesz Mike, zawsze zastanawiałem się, jak żyją Anioły. A to w sumie bardzo podobne do życia ziemskiego, co nie? - zapytał go chłopak, poprawiając swoje szaty.

                - Tak, ale nie ma w Niebie tego zła. Już nie musimy tak cierpieć. Najważniejsze jest to, abyśmy pomagali ludziom i nie wątpili w swoje siły. - odparł Anioł, spoglądając w górę.

                Tego dnia na niebie nie było ani jednej chmury, która zasłaniała by słońce, nie pozwalając mu świecić. Wiele rzeczy z pamięci Michaela zostało wymazane i nie potrafił przypomnieć sobie, co by mógł robić w takiej chwili gdyby żył.

                On, jak i Ryan mieli za zadanie opiekować się dziećmi, lecz Ryan miał opiekować się również osobami, które cierpią na to samo, co on kiedyś.
Wspierał ich jak tylko mógł, starając się aby ich ostatnie chwile były najlepsze.
Za życia bardzo cierpiał, ale nie poddawał się. Teraz wie, że to była też zasługa swojego Anioła Stróża, który co jakiś czas objawiał się mu we śnie. Teraz on robi to samo. Obejmuje małe dzieci swoimi ramionami, sprawiając aby te małe istoty poczuły się nieco bardziej bezpiecznie i pełne siły. Wpajał w ich energię do przezwyciężenia choroby. Dziękował Bogu za to, że pozwolił mu żyć kilkanaście lat dłużej, niż było mu to pisane. Oboje rozmawiali ze sobą jak przyjaciele, opowiadali o swoich podopiecznych, czy o nowo poznanych Aniołach, którzy dołączyli do ich grona niedawno.

                 W pewnym momencie Michael poczuł dziwne ukłucie, dziwny sygnał, że coś się w pobliżu złego dzieje. Taki sygnał oznaczał, że gdzieś w pobliżu jego podopieczni, czy jakieś dziecko jest zagrożone. Wstał i rozejrzał się.

                  - Coś nie tak? Ktoś cię wzywa? - zapytał go chłopak niezdziwiony reakcją przyjaciela.

Wtem mężczyzna zauważył płonący budynek, skąd słyszał krzyczące dziecko. Anioły mogą słyszeć z daleka osoby, które potrzebują ich pomocy.

                 - Ktoś mnie potrzebuje.

Za pomocą swoich zdolności znikł, by po krótkiej chwili być w budynku.
W jednym z małych pokoi zauważył dziewczynę, która trzymając dziecko na rękach próbowała omijać płomienie, które z każdą chwilą rozprzestrzeniały się coraz bardziej.
Tą dziewczyną była Amanda, która modląc się cicho, pragnęła aby ktoś ich uratował.

                 - Michael... Proszę... Pomóż nam, błagam... - mówiła w myślach, czując jak cała siła ją opuszcza.

Anioł za pomocą swoich skrzydeł, objął ją oraz dziecko nie pozwalając, aby płomienie ich spaliły.
Kilka minut później, na miejsce pojawił się strażak, który zabrał dziecko i podał je swojemu przyjacielowi, a potem wziął na ręce dziewczynę, która zemdlała.
Po wyjściu na zewnątrz, każdy kto tam był dziwił się, że dziewczyna oraz dziecko nie zostali poparzeni. Ich ciała nie miały żadnych śladów, ani żadnych ran.

                 Chwilę potem budynek ugaszono, a ofiary poszkodowane zostały zawiezione do szpitali.
Michael również pojawił się w szpitalu, będąc przy swojej podopiecznej oraz dziecku, aby ich wesprzeć.
Mały chłopiec, który leżał w ogromnym szpitalnym łóżku, miał trudności z oddychaniem.
Michael stanął przy nim i wymawiając ciche słowa, które go Bóg nauczył, chciał sprawić aby maluch wyzdrowiał.
Dotknął chłopca i delikatnie pocałował jego czoło, sprawiając, że dziecko poczuło dziwny chłód na całym ciele.

                - Pan Bóg ma cię w swojej opiece. Zaufaj mu, a wtedy nic ci nie będzie groziło. - szepnął Anioł, kiedy maluch zasypiał.

Widząc zbliżających się lekarzy oraz rodziców chłopca nie mógł zrozumieć, dlaczego jego rodzice zostawili go samego w domu. Przecież nad maluchami trzeba sprawować opiekę, bo nikt nie wie, co się może wydarzyć.

                - Stan państwa syna jest stabilny. To niemożliwe jakim cudem przeżył. Był w centrum wybuchu pożaru, a jednak nic mu się nie stało. - rzekł lekarz, sprawdzając karty chłopca.

Michael zmrużył oczy, widząc jak matka dziecka nie uroniła nawet jednej łzy.
Każda matka przejęła by się zdrowiem swojego dziecka, a w szczególności jeśli było zagrożenie życia!
Widział, że serce tej kobiety jest przepełnione nienawiścią. Coś lub ktoś musiał sprawić, że kobieta ta nienawidziła... dzieci. Tak, dzieci. Być może ona jak i jej mąż specjalnie to zrobili, aby ich syn nie przeżył.

 Amanda natomiast leżała piętro wyżej.

                Lekarze podali jej środki przeciwbólowe, gdy w pewnym momencie zauważyli, że z każdą minutą jej fragmenty ciał, które były narażone  na poparzenia, stawały się czerwone, a przy każdym małym dotknięciu sprawiały jej ból.
Leżała na łóżku podłączona do respiratora.
Anioł podszedł do niej i dotknął jej brązowych włosów.

               - Nie pozwolę, aby coś ci się stało. Byłaś bardzo dzielna ratując tego chłopaczka. - szepnął jej do ucha, wiedząc, że ona go usłyszy. Jej serce nieco szybciej zaczęło bić, a Michael uśmiechnął się.

              - Właśnie tak, nie poddawaj się. Masz dla kogo żyć, już wkrótce go poznasz...

                Mówiąc to, Anioł ucałował jej czoło i słysząc głosy lekarzy, znikł, bo wiedział, że jego podopieczna jest już bezpieczna...
On musiał załatwić drobną, lecz ważną dla niego i dla niej rzecz.
Nie sądził, że w którymś momencie poczuje to, co każdy człowiek czuje na ziemi...
***

                 Mijały tygodnie. Amanda nie mogła uwierzyć w to co się wydarzyło. Żyła, żyła dzięki swojemu Aniołowi.
Wiedziała, że ją uchronił, ale martwiła ją jedna rzecz.
Każdego dnia, kiedy wzywała go, aby przyszedł, nie robił tego.
Nie pojawiał się, nie czuła jego obecności.

                 - Być może już nie jest moim Aniołem. Być może Bóg dał mu inne zadanie. - szepnęła w którymś momencie pozwalając, aby wspomnienia do niej wróciły .

Widziała oczami pamięci swoją małą siostrzyczkę, jego... W jej uszach rozbrzmiewał radosny śmiech dziewczynki oraz Anioła.

W dniu, w którym doznała wypadek, miała odwiedzić swoją przyjaciółkę Jasmine. 
Idąc drogą zauważyła dym dobiegający z budynku oraz krzyk chłopca. Małego chłopca.
Bez chwili stracenia pobiegła w tamtą stronę, widząc jak w innych pokojach budynku są płomienie ognia.
Wbiegła do niego mimo sprzeciwień  innych ludzi, którzy również próbowali uratować malca. Ona się jednak nie poddała. Nie mogła dopuścić, aby mała istota odeszła z tego świata.

               W tym momencie pustka. Jej wspomnienia się zakończyły. Nic więcej nie pamiętała. Nawet tego, kogo uratowała.
Lekarze robiąc pochód patrzyli na nią i cicho szeptali, dziwiąc się, że jej ciało nie zostało uszkodzone. Pielęgniarki już nawet nie dawały jej żadnych leków.

                 Któregoś popołudnia Amanda dostała wspaniałą wiadomość. Została wypisana.
Dziewczyna czuła radość, która zaraz potem miała zniknąć. Dlaczego?
Była sama. Jej przyjaciółka wyjechała z chłopakiem do innego miasta. Nie miała nikogo, z kim mogła by porozmawiać. Nawet Michael nie raczył ją odwiedzić.
Będąc już w domu, spojrzała na zdjęcie swojej siostrzyczki oraz tajemniczego mężczyzny.

                 - Sądziłam, że słowa dotrzymasz. Jednak się myliłam. - rzekła, czując napływające łzy.

Wpatrując się w małą ramkę, usłyszała po jakimś czasie pukanie w drzwi.
Otrząsnęła się z myśli i przecierając oczy, poszła otworzyć.
Uchylając brązowe drzwi, ujrzała tego, kogo tak długo wyczekiwała.
Michael uśmiechnął się do niej, poprawiając swoje ubranie, które wyglądało inaczej niż pamiętała.

                 - Witaj. Tęskniłaś? - zapytał śmiejąc się głośno, kiedy dziewczyna mocno go przytuliła.

                 - Myślałam już, że zapomniałeś o mnie. - odpowiedziała cicho, płacząc w jego pierś.

                 - Nigdy bym o tobie nie zapomniał. Jesteś w moim sercu cały czas.

Po chwili oboje weszli w głąb domu, a dziewczyna spuściła nieco głowę.
Mężczyzna podniósł jej podbródek i spojrzał jej w oczy. Jej spojrzenie wyrażało wiele emocji, wiele iskier zaczęło błyszczeć.

                  - Wiesz, ja... ja muszę ci coś powiedzieć. - zaczął niepewnie. - Nie mogę już być twoim Aniołem Stróżem.

Dziewczyna czuła jak jej serce pęka. Ten mężczyzna... już nieważne, że był aniołem. Pokochała go! Tak, pokochała.

                 - Ale... jak to? - szepnęła, czując łzy na policzkach.
Widziała, jak Anioł przyśpieszył swój oddech. Usiadł na fotelu i zdjął ze swojej szyi drobny łańcuszek.

                - Cóż... Moim przeznaczeniem jako Anioł jest opieka nad dziećmi. Ty jesteś już dorosła i...

                - I co z tego?! A to, że dałeś mi wiarę i nadzieję, że w końcu nadejdzie lepszy czas to się nie liczy? To, że dzięki tobie żyje, to też się nie liczy?! - krzyknęła nie pozwalając dojść mu do głosu.

Anioł widząc jej reakcję, wstał i objął ją. Wiedział, że ona kocha go. Gdyby był tylko człowiekiem zapewne odwzajemniłby jej uczucie. Niestety, był tylko duchem. Sądził, że odejście byłoby najlepszym rozwiązaniem. Nie chciał jej ranić.

                - Po prostu... Wiem, że to trudne. Dlatego też chcę abyś pamiętała o Aniołach i o Bogu. Twoja siła jest w sercu. Musisz w nią tylko uwierzyć. - powiedział.

Dziewczyna spojrzała na niego i uroniła jedną, a potem drugą łzę.

                - Ja... ja tak nie chcę. Mike... Proszę, nie odchodź.

Michael bez odpowiedzi odpiął swój drobny naszyjnik i założył dziewczynie na szyi. Wisiorek naszyjnika miał kształt drobnego serca. Na koniec ich spotkania delikatnie nachylił się i złożył pocałunek na jej czole.

                - Będę zawsze o tobie pamiętał, obiecuję.

Mówiąc to, rozluźnił uścisk i zniknął, zostawiając Amandę samą.

Dziewczyna spojrzała na naszyjnik i mocno ścisnęła go w dłoni.

               Odtąd miłość zwykłej dziewczyny do Anioła rozpłynęła się, a on, wiedząc jaki ból czuje jego podopieczna postanowił, że sprowadzi kogoś, kto już na zawsze zostanie w jej sercu...

***

No i jak widzicie, Amanda i Michael wrócili z wakacji xD. Ale tylko oni :c
Dziękuję Małej Mi, że pomogła mi ich ściągnąć, no i za zdjęcie Michaela. :)
To nie koniec opowiadania. Obiecuję.
Jak widzicie, zmieniłam wygląd bloga. Podoba Wam się? Nie jest za ciemny? Bo jak tak, to napiszcie mi o tym i postaram się go zmienić. :)
Miłego dnia!
Pozdrawiam,
Susie.


piątek, 26 czerwca 2015

Wakacje... Koniec i początek w jednym.


      
 Kochani! 


     
 Jak się macie?
Cieszycie się, że już są wakacje?
Ja nie. Nie chcę rozstawać się z moją klasą i dziewczynami, z którymi chodziłam przez całą podstawówkę... 

Smutno mi również, bo jedna osoba, która bardzo mnie wspierała postanowiła przerwać więzy przyjaźni. 

         JEŚLI TO KOCHANA CZYTASZ, TO WIEDZ, ŻE KOCHAM CIĘ I BĘDZIESZ NA ZAWSZE MOIM FOCHUSIEM!!!


       Boję się gimnazjum (xD), ale mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle. (OBY!)

Szkołę podstawową ukończyłam z wyróżnieniem z czego się cieszę, że nadrobiłam te zaległości spowodowane przez wypadek xD (biedny nauczyciel wf'u x'DD)

Co do bloga i opowiadań...
Mam problemy z weną, ale moment! SĄ WAKACJE! DUŻO CZASU NA SNUCIE POMYSŁÓW!
Chyba w tym roku znów nigdzie nie pojadę, a szkoda...
Plany mam następujące:
Za tydzień notka z When I Say... (przypominam tym, którzy przeoczyli: opowiadanie jest na blogu - http://jestesmy-jednoscia-w-milosci.blogspot.com/)

Potem You&Me, a najpóźniej Dziewczyna, która poznała Anioła.
I tu jest mały kłopot.
Kompletnie nie wiem co mam napisać do ostatniego opowiadania.
Fakt, napisałam notkę, ale wcale mi się nie udała i chętnie bym ją usunęła.
Gdybym ją opublikowała, prawdopodobnie opowiadanie byłoby króciutkie, bo jedynie 4/5 rozdziałów.
Tak, to cały plan na początek wakacji.
A Wy, jakie macie plany?
Pochwalcie się. :)

Pozdrawiam.
Susie.

P.S. Oglądaliście wczoraj na Stars Tv "Tribute To Michael Jackson"? Ja owszem. Jeszcze zapaliłam świeczkę, pomodliłam się i poszłam spać.
Sądzę, że my, fani, nie powinniśmy aż tak bardzo rozpaczać nad Jego śmiercią. Sam mówił, aby niech każdy pomodlił się za niego...
Niech spoczywa w spokoju.



niedziela, 7 czerwca 2015

UWAGA!

UWAGA!
NOWY BLOG DLA SERII: "...When I say I LOVE YOU, baby you gotta know THAT'S FOR ALL TIME..." JEST POD TYM -------> LINKIEM <------
Serdecznie wszystkich zapraszam :)

sobota, 6 czerwca 2015

You & Me - XVII

Kilka słów na początek.
Przepraszam wszystkich, że nie komentowałam notek. 
Mój net strasznie nawalał i musiałam czekać, aż dzisiaj tata pójdzie do sklepu w celu odnowy jakiegoś pakietu... :/
Obiecuję, że zaległości nadrobię! I to zaraz :)
A dzisiaj macie notkę z You&Me, a jutro, jeśli chcecie dam z When I say...
A i mam jeszcze takie pytanie.
Czy nie lepiej by było, gdybym na jedną z tych trzech serii zrobiła osobnego bloga?
Zastanawiam się cały czas, czy nie mylą Wam się postacie i tego typu podobne rzeczy.
Jeśli jesteście za zrobieniem nowego bloga, to podajcie do jakiej historii.
Ojej, ale się rozpisałam. No nic, miłego czytania. :*

                                               Piosenka do notki: X Ambassadors - Renegades



        Minęły trzy tygodnie.

Pewnego dnia, Michael postanowił zapoznać Alice z trójką chłopaków, którzy sami utworzyli zespół muzyczny. Nie raz prosili piosenkarza o pomoc, czy drobną radę w sprawie muzyki.
Michael wiedział, że ci trzydziestolatkowie mają talent, a kolejna osoba wzmocni ich siły i miał nadzieję, że już wkrótce świat o nich usłyszy.

        Ranem, Alice nie była pewna, czy w ogóle nadaje się do świata muzyki.
Owszem, dostała pochwałę od samego mistrza, od króla popu... Ale przecież i on mógłby się pomylić, czyż nie?

         - Mike, ale... A co jeśli im się nie spodobam? - zapytała z lekką niepewnością, podczas gdy jej ukochany siedząc w swoim gabinecie, przeglądał wielką teczkę, która posiadała jego pomysły spisane na poszczególnych kartkach.

         - Och, wiesz przecież, że jesteś tylko i wyłącznie moja. - odparł po chwili, chichocząc cicho.

         - Wiesz o co mi chodzi. Nie rób ze mnie idiotki. - westchnęła cicho aktorka, stając przy oknie i przypatrując bawiącym się dzieciom muzyka.

         - Jakże bym śmiał. Jesteś moją miłością. - rzekł piosenkarz, wstając i idąc w stronę Alice. - Jeśli chodzi o nich to się nie martw. Chcieli, aby w ich grupie była jakaś dziewczyna. Żeński głos bardzo się przydaje, wiesz? - dodał, całując ją w głowę.

      Dziewczyna sama nie wiedziała co o tym myśleć. To było dla niej nowe wyzwanie, pytanie czy należy do tych trudniejszych.
Mimo upływu czasu, on jak i ona nadal nic nie powiedzieli dzieciom.
On - bał się w jaki sposób zareagują na tą wieść dzieci. W końcu ich niania, Grace, była nieco bardziej bliższa niż Alice.
Ona - kochała te dzieci bardzo mocno. I z wzajemnością. Sęk w tym, że obawiała się gdyby pomyśleli, że nagle jakaś obca kobieta (no taka już nie obca) zabiera ich tatusia. Jeszcze mieli by mówić do niej "Mamo"...

         - Wiesz, za tydzień mamy galę. Pomyślałem, że przed tym, moglibyśmy się wybrać wszyscy do jakiegoś wesołego miasteczka, co o tym sądzisz? - zapytał ją muzyk, przerywając jej myśli, które tylko ją ciążyły.

         - To świetny pomysł. Przyda im się ten czas z tobą. - rzekła, nie zastanawiając się nad słowami, które zaskoczyły muzyka.

         - Jak to przyda? Przecież jestem z nimi cały czas. Mam dużo czasu dla każdego. Dla Was i dla pracy.

        Dziewczyna odwróciła się i wpatrując się w jego brązowe oczy, milczała. Myślami była gdzieś, gdzie nawet on nie docierał.
Bez słowa wyruszyła w stronę korytarza, by schodząc schodami dojść do tarasu, a stamtąd do ogrodu.
Michael nadal zastanawiał się nad jej słowami. Od jakiegoś czasu wydawała się mu dziwnie zamyślona, tajemnicza.
Kiedy byli sam na sam, najczęściej po pójściu spać przez dzieci, siadali w salonie z kocem, by móc się okryć. On dodatkowo z ciekawą lekturą, ona z zeszytem, w którym rysowała tajemnicze szkice.

       W którymś momencie, zaintrygował się czym zajmuje się aktualnie jego "Panna Kwiatuszek".
Niby to bez celu, przysunął się do niej i objął jedną ręką, udając, że nadal czyta, kątem oka spojrzał na owy zeszyt. Alice przeczuwając jego zamiar zamknęła go i spojrzała na Michaela z lekkim uśmieszkiem.

         - No ej, nie ładnie. - odparł, również zamykając książkę z lekkim rozczarowaniem.

         - To moje tajemnice. Ty prowadzisz swój pamiętnik, ja taki zeszyt.

         - Skąd wiesz? - zapytał nagle zaskoczony. - Skoro to jest twój al'a pamiętnik z rysunkami, to muszę zobaczyć co tam jest.

Muzyk bez chwili zastanowienia chciał jej zabrać zeszyt, lecz dziewczyna rzuciła go w drugi koniec pokoju i przytuliła się mocno do Michaela, chcąc go powstrzymać.

          - Zobaczysz kiedy indziej. Nie skończyłam jeszcze rysunku. - mruknęła otwierając jego książkę. Położyła się na jego kolanach i czytając, co jakiś czas zerkała w stronę Michaela. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, podniosła się nieco i pocałowała go w usta, cicho szepcząc.

          - Kocham Cię, ty mój ciekawski królu. A wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

          - Tak? Co ty nie powiesz... - odpowiedział równie cicho i ponowił pocałunek...

Jego wspomnienia odeszły, gdy usłyszał głos Prince'a, który wparowując szybkim krokiem do gabinetu, zatrzymał się przed ojcem i powiedział rozzłoszczony.

           - Paris jak zwykle się mnie czepia, czemu to zawsze ona ma pilnować  Blanketa, wtedy, kiedy mają przyjść do niej Kate i Sue. No ja jej z tysiąc razy mówiłem, że nie mogę, bo idę na trening. Ty jesteś zajęty, bo jedziesz do studia, a ciocia Alice chodzi na kontrolę lekarską. Ta dziewczyna mnie do szału doprowadza. Nie wierzę, że jest moją siostrą. - mówiąc to, usiadł bezsilnie na krześle.

Mężczyzna spojrzał na swojego syna i znajdując odpowiedź, usiadł obok niego na innym krześle.

            - Wiem, że Paris ostatnio nie ma zbyt dobrego humoru. Ale nie powinniście się kłócić, chociaż sam wiem, że rodzeństwo bez kłótni, to nie rodzeństwo.
Mimo wszystko wasz młodszy brat nie powinien być odbierany jako problem. Ma dopiero cztery lata. Powinniście dawać mu przykład.

            - Ale to zawsze mnie się wszystkiego czepiają. Jako że jestem najstarszy. To niesprawiedliwe. - rzekł Prince.

Kiedy spojrzał na Michaela, muzyk widział w oczach syna złość oraz uczucie pokrzywdzenia.

            - Wiem i rozumiem twój ból. Ale obiecuję, że już wkrótce to wszystko się zmieni. A tak w ogóle chciałem was zapytać, co byście powiedzieli na wyjazd do jakiegoś wesołego miasteczka?

Jego syn spojrzał z uśmiechem na niego, co oznaczało "No, tato, ty wiesz jak wszystko złagodzić."

Bez słowa uniósł prawą dłoń, w celu przybicia "piątki".
Po chwili Michael przybił mu ją, a Prince wstał i przytulił ojca z czułością.

            - Wiesz, jesteś najlepszym tatą na świecie. Ale przyrzekam, że jak  miałoby być jakieś kolejne dziecko i to dziewczynka, to uciekam do naszej tajnej kryjówki. I tylko ty byś mógł mnie odwiedzać.

Mężczyzna zaśmiał się głośno, w końcu tylko oni we dwaj wiedzieli o własnym tajnym przejściu i kryjówce. Stworzyli ją, kiedy Prince ciężko chorował i często nie umiał zasnąć w nocy.

        Po krótkiej chwili w drzwiach pojawiła się Alice oraz ich zaufany przyjaciel, Chris.

             - Witaj Michael, witaj Prince. Gotowy na trening? - zapytał z uśmiechem Norwejczyk, poprawiając swoją kurtkę.

             - O cześć Chris. Taa, już idę. - rzekł chłopak idąc już w jego stronę. Pobiegł jeszcze do swojego pokoju, wziął torbę sportową i wrócił, wpatrując się jak jego ojciec rozmawia z chłopakiem.

             - Dobra, chodź. Potem pogadasz z tatą. - rzekł Prince, a po chwili było widać, jak on  i Chris wsiadają do ogromnego auta terenowego.

Michael spojrzał przez okno jak odjeżdża i cicho westchnął.

             - Nie mogę uwierzyć, jak ten czas szybko leci. No, dobra. Teraz ciebie zawiozę do tych chłopaków i wracam, bo mam pomóc Paris w nauce. Gotowa? - skierował się już w stronę Alice, która opierała się o drzwi.

             - Tak, gotowa. - uśmiechnęła się i zeszła w dół, widząc jak Blanket bawi się ze Sky'em.

Po krótkiej chwili i pojawił się Michael, który przekazał wiadomość do Paris, która rozmawiając przez telefon z przyjaciółką, nie chciała, aby ktoś jej przeszkadzał.

      Studio, w którym miały się odbyć nagrania, było tym samym, w którym Michael nagrywał.
Po wejściu w jedno z pomieszczeń, Alice zauważyła siedzącego chłopaka, mającego założone na uszy słuchawki. Zerknął w ich stronę i zdjąwszy je, uśmiechnął się szeroko.

             - Łoo, cześć Mike. To ta panna ma nam towarzyszyć? Extra! - rzekł entuzjastycznie, witając się z nimi.

             - Tak, tak. Pamiętaj Mark. Ona jest zajęta. - zaśmiał się cicho i pogroził w żartach palcem.

             - Tak jest, panie kapitanie! - stanął na baczność i zasalutował. - Idę po resztę załogi.

Mówiąc to odwrócił się i zawołał głośno dwa imiona męskie.

              - Sam! Peter! Michael przyszedł z Alice! Chodźcie!

Chwilę potem pojawili się owi mężczyźni. Przywitali się i jak zwykle mówiąc żarty, sprawili, że Alice nie była taka spięta.

               - Okey, to zostawiam cię Alice w dobrych rękach. Przyjadę tak za kilka godzin.
Trzymaj się. - powiedział Michael, całując ją delikatnie w usta, tak aby nikt tego nie widział.

               - Dobrze. Powiedz Paris, aby się nie stresowała tym sprawdzianem z historii. Idzie jej wspaniale.

Muzyk wyszedł ze studia, a aktorka spojrzała na tych trzech mężczyzn.

               - No dobra, to na sam początek przedstawimy się jeszcze raz. Ja jestem Mark. Ten po lewej,  to Sam, a ten po prawej Peter. Każdy jest wolny, więc wiesz. - mówiąc to mrugnął do niej i zaśmiał się.

               - Daj spokój dziewczynie. Nie widzisz, że nieco się stresuje? - skarcił go Peter, a po chwili skierował się do aktorki. - Nie słuchaj go. Odwala mu odkąd usłyszał, że Michael poszukuje dla nas czwartej osoby.

Aktorka jak i oni z każdą kolejną chwilą zaczynali mówić tym samym językiem.
Kiedy usłyszeli jej wokal, Mark, który  siedział wtedy na krześle i "bujał" na nim, odchylił się zbyt mocno do tyłu i spadł. Po chwili wstał i podskoczył, krzycząc: KOCHAM CIĘ MAŁA ZA TEN GŁOS! JESTEŚ MOJA!
Sam zdenerwowany porywczością kumpla, przyniósł taśmę i zakleił jego usta, by już nie gadał.

            - No, przynajmniej będzie cisza.

Aktorka wyszła z pomieszczenia dźwiękoszczelnego i widząc zaistniałą sytuację zaśmiała się głośno.

             - Jesteście najlepszą grupą muzyczną ever! Cieszę się, że mogę być z wami.

              - A my z tobą. - odrzekł Peter.

Czas mijał szybko i nim się zorientowali, nadszedł wczesny wieczór.
W ten czas nagrali cztery wersje Love, trzy Goodbye California i pięć I Got The Boy.
Kiedy każdy rozchodził się w swoją stronę, Alice czuła, że w jej sercu jakaś drobna cząstka została wypełniona przez trzech mężczyzn, którzy okazali się być jej towarzyszami w zespole.

        Michael, siedząc razem z nią w aucie widział na jej twarzy uśmiech. Cieszył się, że powróciła jego dawna Alice. Kiedy wysiadali z auta i wchodzili do salonu, dziewczyna bez słowa objęła muzyka i pocałowała namiętnie, a kiedy ich pocałunek się zakończył, rzekła.

               - Dzięki tobie znów czuję pełnię szczęścia. Kocham Cię.

Mężczyzna posłał jej jeden z uroczych uśmiechów i szepnął jej na ucho.

               - Ja również. Ty i dzieci jesteście moim światem. A teraz zapraszam Cię do jadalni na kolację...











sobota, 30 maja 2015

"...When I say I LOVE YOU, baby you gotta know THAT'S FOR ALL TIME..." Part IV

      Następnego ranka, szykując się do podróży zastanawiałem się cały czas, czy wszystko jest dobrze, czy czegoś nie zapomniałem.
Czy wspominałem już, że jestem perfekcjonistą? Każda, nawet najdrobniejsza rzecz musi być "zapięta na ostatni guzik". Wśród swoich tancerzy, którzy i tak byli doskonali, byłem nieco bardziej dla nich wymagający niż dotychczas. Nie chciałem, aby coś uległo zmianie bez mojej wiedzy.

      Stojąc przy lustrze i poprawiając swoje włosy, usłyszałem ciche pukanie, a zaraz potem otwieranie się drzwi. Widziałem odbijającą  się w lustrze Karen, która uśmiechając się promiennie zajrzała do mojego pokoju.

     - Idziesz już? Na lotnisku podobno ma czekać ta cała Jessica i raczej wypadałoby być na czasie. - odparła, stając na środku pokoju.

Z cichym westchnieniem odwróciłem się i wziąłem w ręce swoją kurtkę.

    - Tak, masz rację. Mam nadzieję, że Oscar wziął już moje walizki...

    - Tak, wziął. Widziałam, jak je nosił. Był zdziwiony, bo sądził, że weźmiesz  z sześć walizek, a wziąłeś tylko dwie.

    - W czasie podróży pewnie będę dużo kupował, więc wiesz. Dobrze, idźmy już, bo chłopacy będą się niepokoić.

    Wychodząc z domu nie mogłem zapomnieć o moim małym, ukochanym towarzyszu, Bubbelsie. Szympans już czekając na mnie na holu, chwycił mnie za dłoń i szybkim kroczkiem nadążał za mną.
Wsiadając do auta, odwróciłem się by, po raz ostatni móc zobaczyć swój dom, swoje miejsce...

    Kilka godzin później, zbliżając się do lotniska gdzie czekał już mój prywatny odrzutowiec, widziałem tłum fanów, którzy również chcieli się ze mną pożegnać.
I tak nie mieli powodów do smutku, gdyż za kilka miesięcy i tak miałbym dla nich tutaj wystąpić.
Trudności z dojazdem nasilały się, ponieważ z każdą chwilą obecność moich wielbicieli powiększała się.


   Kiedy wreszcie się udało , wysiadłem z pojazdu i pomachałem swoim fanom,
zauważając po jakimś czasie Jessicę, która stanęła już w bezpiecznej "strefie".
Sądząc po jej minie, była nieco radosna, niż dzień wcześniej, a kiedy mnie również zauważyła, uśmiechnęła się szeroko.
Po krótkiej chwili zjawiłem się przy niej i zerkając na nią, również się uśmiechnąłem.


    - Witaj Jessi, mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze. - odparłem, nie zwracając uwagi  na podbiegającego do nas jej menedżera.

    - Tak, ja... - przerwała, widząc jak Lucas staje obok nas i uśmiecha się sztucznie.

    - Witam panie Jackson. Wspaniały dzień na lot, prawda? - odrzekł, zerkając w niebo.

    - Tak, jest świetny. A pan... że się tak wyrażę, leci z Jessicą?

Lucas zerknął na dziewczynę i chcąc chyba być niezauważalny, co mu się kompletnie nie udało, przysunął się bliżej do niej i objął delikatnie w talii .

    - Niestety nie. Ale proszę się nie martwić. Co jakiś czas będzie przyjeżdżał do Jessici pewien mężczyzna, który zadba o jej wszelkie prośby. To taka moja 'prawa ręka'.

Pokiwałem głową i udając, że to co przed chwilą zrobił, nie zdziwiło mnie ani trochę, zerknąłem na Jessicę, która znów posmutniała.
Słysząc nawoływania Franka DiLeo wszedłem na pokład samolotu, zerkając po czasie na swoją tłumaczkę.

Wtem zauważyłem jak Lucas nachyla się i całuje Jessicę w policzek, gdyż dziewczyna nie dała mu się pocałować w usta. Po chwili puścił ją, a ta szybkim krokiem weszła na pokład, by po chwili móc usiąść w wolnym miejscu.

Usiadła w rzędzie, który był naprzeciw mnie, lecz po jakimś czasie sam ujrzałem, jak kilka łez spływa jej po policzku.

Natychmiast chciałem ją jakoś pocieszyć i rozglądając się, czy nie ma gdzieś w pobliżu Bubbelsa, który później okazywał by mi lekkie sceny zazdrości (tak, on nie lubił, kiedy nie chciałem go przytulać), wstałem i udałem się w stronę, gdzie siedziała moja tłumaczka.

     - Mogę się dosiąść? - zapytałem niepewnie, widząc jak dziewczyna szybko ociera łzy.
 
     - Tak, jasne. Siadaj. Myślałam, że wolisz siedzieć gdzieś indziej. Z dala od ludzi. - powiedziała to z nutką żartu.

Zaśmiałem się cicho, lecz widząc jak próbuje powstrzymać się od płaczu, wyciągnąłem paczkę chusteczek i jej podałem.

     - Proszę, weź. Nie płacz, bo nie masz o co. - powiedziałem, poprawiając jej włosy.

Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechając się, wzięła jedną i przetarła ostrożnie oczy.

Usiadłem obok niej i wpatrując się w jej lekko bladą twarz, zapytałem.

     - Dlaczego jesteś taka smutna? Coś się stało?

     - Jest wszystko dobrze. Nie przejmuj się mną. - odparła po chwili.

     - Ale nie pokoi mnie to, że jesteś taka smutna. Wiesz, jak widzę kogoś smutnego, to mam ochotę zrobić jedną rzecz.

Brązowowłosa zamilczała. Spojrzała na mnie, chcąc chyba wyczytać z moich oczu jaki mam zamiar.

     - Co takiego? - zapytała, przez co mogłem wyczuć jej mały strach.

Bez słowa uśmiechnąłem się chyrze i zacząłem ją łaskotać, tak aby przestała się smucić.

     - Michael, nie... Proszę, przestań. Błagam! - krzyczała, starając się jakoś obronić.

Cóż, sama chciała. Na słowo "przestań" zawsze robię na odwrót. Zwiększam swój zamiar, tak aby moja ofiara (matko, jak to brzmi) krzyczała w wniebogłosy ratunku.

      - Nici z tego, moja panienko. Muszę zobaczyć na twojej twarzy uśmiech.

Dziewczyna śmiała się i widząc w oddali mojego menadżera, który w tej chwili pewnie myślał  "Co ten palant jej robi?!" krzyknęła : Panie Frank, niech pan go weźmie, bo mnie zabije.

     - I to z powodu łaskotek. Jestem łaskotkowym mordercą. - dodałem, przerywając swoje tortury.

Dziewczyna przysunęła się bliżej okna i położyła między nami swój mały plecak.

      - Czemu ja jestem tłumaczką? Czemu lecę z tym palantem? Boże, widzisz i nie grzmisz. - jęknęła rozpaczliwie, zerkając na mnie.

       - No, niech lepiej Pan Bóg nie grzmi. Ja mam dobre zamiary. Przynajmniej widzę na twojej twarzy śliczny uśmiech.

Kiedy chciałem poprawić jej kosmyk włosów, dziewczyna zasłoniła się plecakiem.

       - Nie łaskocz, błagam. Ja nie chcę umierać.

Zaśmiałem się, a kiedy odsłoniła swoją twarz, delikatnie pocałowałem ją w policzek i poprawiłem się, słysząc głos z głośników informujący nas, że już zaczynamy ruszać.

       - Wiesz, trochę się wczoraj zmartwiłem, widząc cię tak smutną. Co się stało? - zapytałem ją, odwracając się w jej stronę.

Jessica westchnęła cicho i złączyła swoje palce, przymknęła nieco oczy i powiedziała.

        - Mój tata jest winny kilka milionów dolarów swojemu kumplowi, który pomógł mu w rozkręceniu interesu w firmie. W ostatnich czasach dopadł go kryzys i nie wie, jak ma spłacić dług swojemu kumplowi, który nie jest byle kim. Jest nim Carol Clare, ojciec Lucasa.
Oboje ustalili, że Lucas będzie moim menedżerem, a wczoraj się dowiedziałam, że i mężem.
W ten sposób mój ojciec spłaci dług, a jego firma zyska klientów i nie upadnie.

Słuchając jej historii, nieco się zasmuciłem. Widziałem, że nie jest szczęśliwa, więc delikatnie położyłem swoją dłoń na jej i rzekłem.

      - Nie powinnaś się smucić. Może Lucas nie jest taki zły.

      - Ten facet większość czasu spędza w klubach nocnych. Jego faceci, którzy dla niego pracują i mają mnie niby odwiedzać też nie są lepsi! I ty jeszcze mówisz, że on nie jest taki zły?! - krzyknęła, wybuchając płaczem.

Ze smutkiem objąłem ją i zastanawiając się nad innym rozwiązaniem, widziałem jak Frank patrzy na nas.

     - Wiesz, pomogę twojemu ojcu. Spłaci cały swój dług, ale musisz mi coś obiecać. - rzekłem, podnosząc głowę i przecierając łzy swojej tłumaczce.

      - Co takiego?

      - Już nie będziesz się tym zamartwiać. Nie wyjdziesz za tego całego Lucasa. Masz moje słowo. - uśmiechnąłem się, widząc jak w jej oczach rodzą się iskierki nadziei.

      - Na prawdę? Ale Mike... Ja...

      - Nie ma odmawiania. Jedynie czego chcę, to tego, abyś się uśmiechała i... nauczyła mnie jakiś fajnych słówek w innych językach. O! Mogą być powitania.

Dziewczyna zaśmiała się i przytuliła mnie. Po chwili uspokoiła się i wyciągnęła drobny zeszyt oraz długopis.

     - Napiszę ci jak brzmią powitania w języku chińskim, włoskim, niemieckim, norweskim, polskim, rosyjskim oraz tureckim. Wypowiem je, a ty spróbujesz je powtórzyć.
Widziałem, jak kreśliła różne słowa ( w chińskim widziałem tylko jakieś znaczki), aż później je wypowiedziała.

    - Ní Hào <倪浩>, Buongiorno, Guten Morgen, God Morgen, Dzień Dobry, Dobroye Utro <доброе утро>, Günaydın. - wypowiedziała je powoli, chcąc abym zrozumiał je w miarę dobrze.

Po krótkiej chwili nie wiedziałem co mam powiedzieć, więc zamilkłem. Jessica zaczęła od początku.

Wiele słów wypowiedziałem dobrze, ale trudności miałem z polskim oraz tureckim.

   - Dzin Dobra. - rzekłem, robiąc przy tym chyba niezłe miny.

    - W miarę. Wypowiada się Dzień Dobry. - poprawiła mnie, tłumiąc w sobie śmiech.

     - To trudny język. A powiedz mi coś więcej w ich języku.

Jessica rzekła kilka słów, których ani trochę nie zrozumiałem. Nakreśliła je na kartce, a potem je przetłumaczyła po naszemu.

" Dzień Dobry Michale. Jak się masz?" - tak brzmiało po polsku, lecz gdy Jessica przetłumaczyła, zapamiętałem, że moje brzmi w ich języku brzmi Michał.

      - Rany, ty chyba uczyłaś się polskiego kilkadziesiąt lat.

Moja tłumaczka zaśmiała się i pokiwała przecząco głową.

      - Owszem, jest trudny, ale bardzo ciekawy. Zresztą Polska jest również ciekawym krajem. Ma smutną historię, ale wartą poznania. Przeczytaj sobie kiedyś i jeśli jesteś wrażliwy, to przyszykuj sobie chusteczki. A tak serio to uczyłam się z 9 lat. Mama mojej koleżanki jest Polką, więc miałam tak jakby nauczyciela.- mruknęła, uśmiechając się.

Spojrzałem w okno i widząc piękny widok, szturchnąłem nieco Jessicę i wskazałem jej, aby również spojrzała. Nasz odrzutowiec unosił się ponad obłokami chmur, które przypominały mi morze z waty cukrowej. I to takiej ogromnej!

     Lot trwał niecałe cztery godziny, a kiedy dolecieliśmy do Londynu, była tam godzina 14:35, ponieważ jest tu inna strefa czasowa. Ach, człowiek aż się dziwnie czuje, bo wyleciał o siódmej rano z minutami, lot trwał cztery godziny, a przyleciał na miejsce prawie o 15:00.
Potem jak zwykle cudowne powitanie przez fanów i jazda do hotelu. Sprawy związane z odwiedzinami sierocińców, czy nawet spotkanie się z księżną Dianą i księciem Karolem miałem mieć następnego dnia.


Będąc już w hotelu i wychodząc z windy, która zawiozła nas na najwyższe piętro, włączyłem sobie kamerę i chcąc zrobić niespodziankę Jessice, nagrywałem ją. Dziewczyna po jakimś czasie odwróciła się i zrobiła zszokowaną minę.

       - Aaa, Michael Jackson mnie nagrywa! Może będę w jakimś teledysku? - powiedziała teatralnie i udawała, że mdleje.

Śmiejąc się objąłem ją jedną ręką i ciesząc się w duchu, że nikt tego nie widzi (oprócz Franka), zacząłem mówić do kamery.

       - I że też ja muszę robić za ratownika. Normalnie zmienię chyba robotę.

Jessica ocknęła się i machając do kamery delikatnie pocałowała mnie w policzek.

       - Łapy miej przy sobie. - szepnęła cicho, śmiejąc się.

       - Chyba nie chcesz, abym cię puścił, co? - zwróciłem się do niej.
Dziewczyna wstała i zabrała mi kamerę.

      - A teraz to ja będę kręciła Michaela Jacksona w akcji...

Już chciałem coś zatańczyć, a raczej sparodiować, gdy podszedł do nas Frank i zaczął coś mówić.

      - Ej, a może by tak się rozpakować w swoich pokojach? To wy sobie żarty stroicie.

W chwili, kiedy Frank mówił co powinniśmy zrobić, kiwałem głową i pokazywałem na niego.

W którymś momencie się skapnął i spojrzał na mnie piorunującym wzrokiem.

- No okey, okey. Już idziemy. Nie złość się. - zaśmiałem się i biorąc po kryjomu kamerę, która to wszystko uchwyciła, wziąłem swoje walizki i poszedłem do pokoju.

      Chwilę potem Jessica przyniosła mojego towarzysza, który jak zwykle w holu zainteresował się ogromnymi roślinami.

Resztę dnia spędziłem ze swoją tłumaczką dość radośnie. Jak to zwykle bywa, musiałem wyjść na balkon i pokazać się swoim fanom, których bardzo mocno kocham. Są moją drugą rodziną...



Witajcie!
Przepraszam, że nic nie wrzucałam, ale jakoś... Nie wiedziałam jak mam zacząć notkę xD.
Co do You & Me i Dziewczyna, która poznała Anioła, to powinny pojawić się wkrótce tyle, że problem tkwi w tym iż nie wiem jak zacząć xDD
Dziękuję Wam za 5K wyświetleń! :)
Jak zwykle przepraszam za błędy, bo pewnie jakieś tam są.
Życzę Wszystkim miłego wieczoru!


niedziela, 17 maja 2015

"...When I say I LOVE YOU, baby you gotta know that's FOR ALL TIME..." part III

Kilka słów na początek. (Spokojnie, to chyba nie będzie długie :) )
Chcę Wam podziękować za wszystkie słowa otuchy! 
Na prawdę przydały mi się i czytając Wasze komentarze, popłakałam się ze wzruszenia. 
Jeśli chodzi o mnie, to już dobrze się czuję. Leżę w domu i tylko myślę, co robić. xD
Dziękuję Wam za wszystko kochani! 
Dzisiaj ogarnęła mnie jakaś wena i coś wyskrobałam... Dla Was. 
Może i nie będzie to najlepsza notka, ale zawsze coś.
Życzę Wam miłego czytania i do zobaczenia wkrótce!
Susie.


        Każdego dnia, który powoli mijał chcąc chyba zrobić mi na złość, moje myśli skupiały się na trwających przygotowaniach do trasy koncertowej oraz... na tej ślicznej brązowowłosej dziewczynie, która przez przypadek na mnie wpadła. Hmm, czy to faktycznie był przypadek?

       Pewnego słonecznego popołudnia, siedząc z Frankiem DiLeo w salonie, przeglądywaliśmy karty kandydatów na niektórych członków mojej ekipy.
Mój wspaniały tłumacz, David, złamał nogę, więc nie mógł podróżować ze mną do innych państw, co nieco mnie zasmuciło. Bałem się, że te miesiące, które mnie czekają, nie będą cudownym czasem w moim życiu.

       - Mike, mamy już lekarzy... Zajmiemy się teraz tłumaczami. Tu masz kandydaturę nie jakiej Clary Fox. Lat 30, tak jak ty. Zna 6 języków, ma małe wymagania... Jedynie to możliwość wyjścia do jakieś drogerii... - mówił Frank, machając przed oczyma małą teczkę z  informacjami owej osoby.

       - Tak, widzę. Nie machaj mi tak, ślepy nie jestem. - odrzekłem nieco oschle, zmęczony psychicznie już tym wszystkim. Stres nasilił się zbyt mocno, co nie dawało mi to spokoju. Za dwa tygodnie mam pierwszy koncert na Wembley, w Londynie, gdzie będzie również Księżna Diana oraz Książe Karol.

      - Ojej, no ok. Chciałem tylko sprowadzić cię na ziemię. Od rana jesteś jakiś przybity, coś nie tak?

Nim odpowiedziałem, wstałem z kanapy i odetchnąłem głęboko.
Stanąłem przy oknie i wpatrując się w nie tępo, zastanawiałem się nad wszystkim.

     - Słuchaj, to nie ty będziesz miał za dwa tygodnie bieganiny po scenie dwie godziny dziennie. Wiesz, że trochę się boję. - odpowiedziałem, zakładając ręce na piersi.

     - Wiem, wiem o tym. O czekaj! A tu jest jakaś panienka. Jessica... Janhson. Nie, czekaj. Johnson. Boże, kto to pisał... - szepnął cicho Frank, obracając teczką nieco w prawo.

Na samo słowo Jessica, odwróciłem się i spojrzałem zdziwiony na swojego menedżera. Ten wyciągnął z ust swój cygaret i wzruszył ramionami.

      - No co? Nie moja wina, że źle napisali. - odrzekł, pokazując mi jej nazwisko.

Podszedłem nieco szybkim krokiem do niego i wziąłem w ręce białą teczkę, na której było naklejone jej zdjęcie oraz imię i nazwisko.

     - Znasz ją? Podobno Madonna ją miała, tyle że zwolniła, bo podobno wkurzały ją jej wymagania... Których wcale ona nie ma. - odparł po chwili, podnosząc jedną brew w zamyśleniu.

Bez czekania otworzyłem teczkę i przejrzałem stronę, na której były wszystkie potrzebne dane dotyczące uczonych się przez nią języków.

      - Kiedy się zgłosiła do kandydatury? - zapytałem Franka, zerkając po czasie na niego.

      - Właśnie nie wiadomo. Brałem co leżało. A co, coś nie tak?
No, wiesz... Zostaje nam jeszcze Clara i kilku innych chłopaków, których jeszcze nie przejrzałeś.

Uniosłem nieco rękę, aby był już cicho i nadal czytając informacje Jessici, czułem się dziwnie.

Czyżby wiedziała, że znów się spotkamy? Być może, zresztą jej siostra pracuje ze mną, więc wszelkie informacje i tak do niej docierały.

      - Zadzwoń do jej menedżera i omów wszelkie sprawy, ok? Już chyba wybrałem swoją tłumaczkę. - powiedziałem zadowolony ze swojego wyboru, kładąc teczkę z powrotem na stole.

      - Ej! A reszta? Mike, skąd wiesz, że ona jest dobra? - szepnął zdziwiony Frank, zaciągając cygareta.

      - Bo wiem. Uwierz mi, wiem co robię. - uśmiechnąłem się do niego i zerkając w stronę okna, zaśmiałem się w duchu.

"Cieszysz się co, debilu? Zobaczysz, nie na długo." - znów usłyszałem wkurzający głosik.

      - No dobra, to ja idę dzwonić, a ty... rób co chcesz. Za dwie godziny ma się zjawić Karen i reszta aby się przyszykować z Tobą do wyjazdu.

Spojrzałem jeszcze na Franka, który wychodząc z salonu, trzymał w ręku teczkę Jessici.
Opadłem zadowolony  na kanapę i nie wiedząc nawet kiedy, usnąłem zmęczony...
                                                                     
                                                      ***

       - Mike? Michael... E, jak one do ciebie mówią... Mikuś... Wstajemy... - docierały do mnie słowa Karen bardzo powoli.

Niechętnie otworzyłem powieki, aż ujrzałem jej radosną twarz, a zaraz potem zerkającego za nią DiLeo.

      - Coś nie tak? Czemu mnie budzicie? - ziewnąłem, zasłaniając przy tym usta dłonią.

      - Wiesz, gdyby nie fakt, że jestem z Samuelem, to pewnie inaczej bym cię obudziła. - stwierdziła ze śmiechem moja makijażystka, do której dołączył się Frank.

      - Taa... A potem byś miała wyrzuty, że pocałowałaś swojego przyjaciela i zarazem szefa. Bardzo pomysłowe. - rzekłem, siadając i poprawiając swoje włosy.

      - Ty, bo jak ci walnę poduszką... - zażartowała blondwłosa, trzymając w dłoniach owy przedmiot "niedoszłej zbrodni".

      - Słuchaj, gadałem z menedżerem tej całej Jehnson... Boże, Johnson... Co mi się tak myli,  no i dziś pod wieczór ma tutaj z nim przyjechać. - tym razem Frank postanowił zmienić temat.

Uśmiechnąłem się szeroko i wstając, zerknąłem na wiszący zegar na jednej ze ścian.

      - Rany! To znaczy, że już niedługo. Jest już 18, czemu mnie nie budziliście wcześniej? - krzyknąłem zrozpaczony, przecierając dłonią oczy.

     - No, a co ja przed chwilą zrobiłam? No sorry, ale jeśli na ciebie działają pocałunki i to w ekspresowym tempie, to trzeba było napisać w wymaganiach. Pewnie by ktoś zatrudnił taką, co by się chętnie z tego wywiązywała. - odparła nieco oburzona Karen.

     - Oj, przecież wiesz, że nie działają na mnie takie chwyty. Zresztą nic mi o tym nie wiadomo. Dobra, idę się trochę ogarnąć.

     Kierując się w stronę łazienki, słyszałem jak Karen szepcze coś cicho do Franka.
Z jednej strony cieszyłem się, że znów zobaczę Jessicę, ale z drugiej...
Nie jestem pewien, jak się sprawdzi w roli tłumaczki. Caroline nic mi o niej nie opowiadała, czego nawet żałuję.
Pół godziny później siedziąc ze wszystkimi na tarasie i pijąc ciepłą herbatę, przyszedł do mnie ochroniarz, który miał do przekazania dobrą wiadomość.

     - Panie Michaelu. Pan Lucas Clare i pani Jessica Johnson już przyjechali. Powiedzieć im, aby poczekali w salonie?

Natychmiast wstałem i poprawiając nieco swój sweter zerknąłem na ochroniarza.

    - Nie, zaraz tam do nich pójdziemy. - odrzekłem, zerkając na Franka, który również wstał.

Kilka minut później, razem z Frankiem zmierzaliśmy w stronę czarnego Cabrioleta, przy którym stała Jessica i jej menedżer, który... Cóż, nie wyglądał na uczciwego.

    - O, pan Jackson. Witam. Słyszeliśmy, że przyjął pan kandydaturę Jessici.
Mam nadzieję, że nie zrobi pan tak, jak Madonna... - rzekł do mnie nieco sztucznie Lucas, wysuwając do mnie rękę. - Jestem Lucas Clare, menedżer tej panienki. Sprawy mam omówić z panem Frankiem DiLeo, tak?

Spojrzałem kątem oka na swojego przyjaciela, który pokiwał twierdząco głową. Zaraz potem spojrzałem na Jessicę, która wydawała się być... smutna. Udawała, że się rozgląda, chociaż kilka tygodni wcześniej była już w Neverland.

     - Może chcą państwo się czegoś napić? Zapraszam do głównego domu. - uśmiechnąłem się, chcąc  nieco ocieplić nastrój.

      - Wolałbym załatwić już wszelkie sprawy i mieć to z głowy, wie pan... Nie lubimy zbyt długo czekać. - odparł menedżer Jessci, zerkając na Franka.

      - Rozumiemy, to proszę do mnie. - rzekł mój menedżer, prowadząc Clare do swojego małego gabinetu.

Ja zostałem sam na sam z Jessicą, która wydawała się być ani trochę nie zainteresowana moją osobą.

    - Jak minęły ci dni? Dobrze? - zapytałem, idąc z nią i chowając ręce do kieszeni.

    - Tak, dobrze. - odpowiedziała krótko, poprawiając swoje opadające włosy, po czym spuściła nieco głowę.

    - Coś się stało? Byłaś taka radosna. Ej, bo zacznę się martwić. - stanąłem obok niej i chwyciłem jej podbródek, by spojrzała na mnie.

Jej niegdyś radosne, brązowe oczy, patrząc na mnie, straciły swój blask i wręcz pociemniały.

    - To nic takiego. Od rana źle się czuję... Dziękuję, że mnie wybrałeś. - odpowiedziała, przekręcając głową w bok, byle tylko na mnie nie patrzeć.

    - Jessi, nie rób mi tego. Wiesz, że wysłucham jeśli kogoś coś trapi. Caroline chyba ci o mnie mówiła.

Dziewczyna westchnęła cicho i spojrzała w moją stronę, a gdy oboje usłyszeliśmy głos DiLeo i Lucasa, zerknęła w stronę swojego menedżera i znów spuściła wzrok.

     - Sprawę mamy załatwioną. Jessica nie ma wymagań i dostosowuje się do każdego, wie pan... Myślę, że będzie pan zadowolony z jej talentu. - odparł radośnie Clare, zerkając w stronę dziewczyny.

Pokiwałem głową i lekko się uśmiechnąłem, lecz widząc moją tłumaczkę w takim stanie, zacząłem się martwić.
Może i mało ją znam, ale w tych dwóch dniach rozmawialiśmy tak jakbyśmy się znali od lat.
Umiałem już wyczuć, kiedy coś jest nie tak.

     - To przyjedziemy jutro z samego rana, bo podobno pan już jutro wylatuje, tak?
Tu zostawiam swoją wizytówkę, w razie jakichś pytań. - mówiąc to, wręczył mi małą kartkę z numerem telefonu.

     - Dziękuję... I do zobaczenia jutro. - odpowiedziałem, posyłając obojgu uśmiech.

Jessica delikatnie uniosła kąciki ust, zerkając na mnie po chwili.
Widząc, jak brązowowłosa znika po chwili w czarnym Cabriolecie, poczułem dziwny smutek.

    - Dziwnie smutna, no nie? - rzekł Frank, stojąc obok mnie. - Chyba nie jest zadowolona.

"Albo po prostu coś ją martwi... Wyglądała jakby chciała mi coś powiedzieć, lecz nie mogła..." - pomyślałem i widząc odjeżdżające auto, westchnąłem cicho, powracając do głównego budynku, którego nazywałem moim małym królestwem.

Czasem trzeba dużo czasu, zanim się coś zrozumie. Wiedziałem, że ta dziewczyna coś ukrywa...

piątek, 8 maja 2015

Przerwa

Kochani!
Mam do przekazania smutną wiadomość.
Zawieszam bloga na miesiąc, bądź dwa.
Niestety mój stan zdrowia nie pozwala mi na pisanie.
Aktualnie przebywam w szpitalu i czekam na operację, która odbędzie się w poniedziałek.
Mimo to, proszę abyście pisali mi o nowych notkach, lecz nie obiecam, że będę od razu komentowała.
Trzymajcie się!
Kocham Was wszystkich!
Susie.

środa, 6 maja 2015

"...When I say I LOVE YOU, baby you gotta know that's FOR ALL TIME..." part II

          Następnego ranka postanowiłem pojechać wcześniej do studia, by móc tam przygotować się do ciężkiej pracy. Nagrywania piosenek, które przychodziły mi na myśl w każdej chwili, nie należały do łatwej roboty. Godzinami trzeba siedzieć w pomieszczeniu i czekać, aż facet za szybą cię wreszcie zawoła, byś posłuchał tej wersji utworu, która wydaje się być najlepsza ze wszystkich. Pamiętam, że nieraz była przez to sprzeczka, gdyż każdy miał inne zdanie.

         Największym wkurzającym momentem jest końcówka nagrywań. Wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, lecz ja zawsze muszę znaleźć "dziurę w całym" i proszę wszystkich jeszcze o zostanie na godzinę czy dwie. Dałbym sobie odciąć rękę, jeżeli w tamtych chwilach wszyscy moi współpracownicy nie marzą o to aby mnie zabić. No, wyobraźcie sobie: Jest godzina 1:00 w nocy. Padacie ze zmęczenia, a cała praca, którą robiliście przez kilka dni jest już perfekcyjna. A tu nagle jeden palant prosi was o zostanie jeszcze kilka godzin, bo zauważył małe, maluteńkie niedociągnięcie... Wtedy ma się ochotę strzelić takiego gamonia w ryj by się odwalił, nie?

        Właśnie dlatego nienawidzę samego siebie. To znaczy... Niektóre cechy, które posiadam, wcale mi się nie podobają. Tak samo wygląd... Jestem perfekcjonistą, wszystko co robię musi być dopasowane do mojego gustu....
Wchodząc do ogromnego budynku, w którym to właśnie najczęściej powstawały moje dzieła, zauważyłem w wielkim holu siedzącą moją przyjaciółkę Caroline razem ze swoją córeczką, Annie. Skąd ja to wiem? Często mała przyjeżdżała do Neverland, kiedy musiałem omówić kilka spraw z jej mamą. Uwielbiam spędzać z nimi czas, gdyż to jest cudowne uczucie słysząc co jakiś czas: Wujku Michael, pobawimy się w chowanego?
Podszedłem powolnym krokiem w ich stronę, witając się z Caroline, a zaraz potem z jej córeczką.

      - Wujek Michael! - krzyknęła mała, tuląc się mocno we mnie.

Wziąłem ją na ręce i całując w policzek spojrzałem na jej mamę,

      - Cześć, a ciebie co tak wzięło by wcześnie przyjść do studia? - zapytała mnie blondwłosa dziewczyna, z uśmiechem przyglądając się swojej córeczce, która dotykała moich loków.

       - Wiesz, że lubię wcześniej przyjeżdżać. A czyżby Annie chciała z tobą pracować? - zerknąłem na małą i zaśmiałem się cicho.

       - Cudownie by tak było, ale niestety czekam aż moja siostra przyjedzie i ją zabierze. Z Johnem mamy mały kłopot i ... I wolałabym gdyby mała pojechała do cioci.

Natychmiast straciłem uśmiech z twarzy. Jej mąż, John ostatnimi czasy bardzo się zmienił i nie raz widziałem Caroline pracującą w okularach przeciwsłonecznych. Kiedy pytałem się czemu je nosi, dziewczyna ze smutkiem zdejmowała je, pozwalając by moim oczom ukazywały się duże siniaki wokół oka. Zrozumiałem wtedy, że w jej domu nie dzieją się dobre rzeczy.

       - Rozumiem. Pamiętaj, że masz u mnie wsparcie. - odrzekłem, posyłając jej uśmiech.

        - Wiem, dziękuję ci przyjacielu. No dobrze, nie zabieram ci czasu.

Wtem wpadłem na dobry pomysł, bo widząc jak mała się nudzi, zaproponowałem by wziąć ją do siebie, by mogła sobie porysować, czy cokolwiek zrobić, jak to małe dzieci lubią robić.

        - Ale na pewno się zgadzasz? No wiesz, nie chcę ci sprawić kłopotu. - powiedziała Caroline.

        - To żaden kłopot. I tak chłopaków jeszcze nie ma, a tak to będę miał kogo pilnować.

Blondwłosa zaśmiała się i zgodziła się na moją propozycję.

Po pięciu minutach, idąc do pokoju nagrywań, pokazałem Annie wszystko, o co mała się pytała.

        - Wujku, a co to jest, to takie na głowę? - zapytała mała, trzymając w rękach słuchawki.

Jak na sześciolatkę, była bardzo ciekawa świata.

        - To są słuchawki. Jak je założysz, to usłyszysz taką melodyjkę. - odpowiedziałem, widząc jak dziewczynka próbuje je założyć na swoją malutką główkę.

Pomogłem jej i włączając cichą melodyjkę, widziałem w jej oczach ten blask, tą radość, którą dzieci mają w sobie.
Godzinę później, kiedy rysowałem razem z małą różne kwiatki, usłyszałem pukanie.

        - To pewnie twoja ciocia przyjechała. Pójdę otworzyć. - rzekłem do małej, odrywając się od rysunku.

Idąc w stronę drzwi, widziałem jak Annie przyglądywała się wywieszonym zdjęciom na ścianach pokoju.
Otworzyłem niepewnie brązowe drzwi i wtem doznałem szoku.
Moim oczom ukazała się Jessica, która uśmiechając się do mnie szeroko, poprawiła swoją kurtkę.

         - Nie wiedziałam, że moja siostra pracuje właśnie z tym Michaelem. Co za miła niespodzianka. - powiedziała dziewczyna, wpatrując się we mnie.

         - A ja nie wiedziałem, że ty jesteś  siostrą Caroline. Proszę, wejdź. Ty pewnie przyszłaś po Annie, co?

         - Tak. Powiedziano mi, że bawisz się z małą, więc przyszłam pod ten pokój.

Brązowowłosa weszła w głąb  i rozglądając się, podziwiała nowy wystrój wnętrza.

Niedawno zrobili nam remont, po którym sam nadal nie umiałem przywyknąć.

         - Ciocia Jessi! - krzyknęła Annie, widząc ją zza rogu.

Mała podbiegła do niej i wtuliła się w mocno, wpatrując się raz po raz we mnie i Jessicę.

         - Witaj kruszynko. Tęskniłam za tobą, wiesz? - odrzekła dziewczyna, kiwając się nieco z małą na rękach.

         - Ja też. A wiesz, że wujek Michael bardzo ładnie rysuje?  Pokażę ci nasze rysunki.

Mała pobiegła szybko po nasze arcydzieła, a ja mimowolnie pokryłem się rumieńcem.

         - No proszę. Ciekawych rzeczy się dowiaduję. - odpowiedziała Jessica, zerkając w moją stronę.

         - No wiesz, dopiero wczoraj mnie poznałaś. Nie da się o wszystkim opowiedzieć w jeden dzień.

Brązowowłosa uśmiechnęła się i widząc jak mała podaje jej rysunki, nie kryła podziwu.

          - Bardzo śliczne rysunki. Godne podziwu. No, ale na nas to chyba już czas, prawda Annie? Nie możemy przeszkadzać wujkowi Michaelowi w pracy.

Słysząc słowa Jessici, natychmiast zaprzeczyłem, co mnie samego zdziwiło.

           - Ależ skąd. Wiecie, a co byście powiedziały na wyjazd do Neverland? I tak nie zamierzałem spędzać dużo czasu w studiu, a wasze towarzystwo dobrze mi zrobi.

           - Tak! Do Neverland! Ciociu, zgódź się! Proszę... - błagała mała, skacząc przed Jessicą.

           - Oj no sama nie wiem. Nie chciałabym ci robić jakiegoś kłopotu...

"Te same słowa słyszę po raz drugi. No tak, dwie siostry..." - pomyślałem w duchu, śmiejąc się cicho.

            - To nie żaden kłopot, na prawdę.

Po krótkiej chwili brązowowłosa zgodziła się i wychodząc we trójkę, próbowałem ukryć w sobie radość i w pewnym sensie dumę. I mimo, że sprawiało mi to ogromną przyjemność, starałem zachować powagę i skupienie.

Po dłuższej jeździe, widziałem jak Annie wpatruje się w okna auta, widząc moją bramę, która powoli się otwierała.

            - Ciociu! A tutaj są takie bardzo fajne lamy, wiesz? Ale ciągle mnie liżą, jak jem coś słodkiego. - odparła mała, zerkając w stronę Jessici.

Brązowowłosa spojrzała na mnie wzrokiem pełnym niepewności. Jako, że byłem wtedy kierującym, na chwilę spojrzałem na nią i widząc jej wzrok, zapytałem.

            - Coś nie tak?

            - Nie wiedziałam, że masz lamy.

            - Mam wiele zwierząt. Sama się przekonasz.

Po kilku minutach zatrzymałem pojazd i wysiadając, otworzyłem drzwi dziewczynom.
Annie pognała do przodu, widząc w oddali leżącego na kocu Bubbelsa.
Natomiast Jessica wstrzymała się i rozglądając we wszystkie strony, nie ukrywała zaskoczenia.

            - Ty... tu mieszkasz?

            - Tak. Witaj w Neverland. - odpowiedziałem, próbując się nie roześmiać.

Jessica trzepnęła mnie nieco w bok, widząc jak śmieję się z niej, po czym idąc prosto, podziwiała otoczenie.

           - Tu jest jak w raju! Nie, to chyba sen. Uszczypnij mnie.

Na jej polecenie zrobiłem to i słysząc jej ciche pisknięcie, zaśmiałem się.

          - Pogięło cię?! Będę miała teraz ślad.

          - Wiesz ile ja mam takich śladów na ciele? Oj, przynajmniej będziesz mogła się pochwalić. No, wiesz... Uszczypnął cię sam Michael Jackson - zachichotałem.

           - Ty, bo jak zaraz ci zadam pracę papierkową, to nawet na mecze nie zdążysz.

W tamtym momencie oboje się zaśmialiśmy i przypominając sobie nasze wczorajsze spotkanie, westchnąłem cicho rozmarzając się.

           - Ej, ziemia do Michaela! Zaraz wpadniesz do basenu! Michael! - słyszałem tak jakby echo.

Nim powróciłem na ziemię, czułem jak moja prawa noga ociekała wodą. Przez te zamyślenie nie wiedziałem, kiedy zjawiłem się na krawędzi basenu.

           - A niech to...! - szepnąłem, wykręcając nogawkę z wody.

Jessica zaśmiała się i widząc jak się schylam, popchnęła mnie do basenu, śmiejąc się głośno.

Wynurzając się i poprawiając swoje włosy, spojrzałem na nią nieco rozzłoszczony.

           - Co to było?! Zwariowałaś?!

           - Wiesz ile razy tak mi robią? Nie przesadzaj, przynajmniej będziesz się mógł czymś  pochwalić. - zaśmiała się.

     Słysząc jej słowa, które szczerze mówiąc, odgapiła, natychmiast wyszedłem z basenu i zacząłem ją gonić, nie zważając uwagi na przechodzących obok ochroniarzy.
Annie bawiąc się z Bubbelsem nie wiedziała, co w tej chwili jej wujek Michael zamierza zrobić z jej ciocią.
Tak, wiem, dziwnie to brzmi, ale taka prawda. Goniłem Jessicę i mimo trudności, jaką stwarzały mi mokre ubrania, pobiegłem z nią na wielką górkę.

     Kiedy nie miałem już siły, przystanąłem dysząc ciężko. Słońce świeciło tego dnia niesamowicie, a ja z powodów zdrowotnych musiałem go unikać.
Stanąłem przy drzewie i próbując wyrównać oddech, poczułem jak liście zaczynają mi spadać na głowę. Zdziwiony tym zjawiskiem spojrzałem w górę i ujrzałem Jessicę, która siedząc na gałęzi, oglądała widok.

          - Hej! Co ty tam robisz? - krzyknąłem, wpatrując się w nią.

          - O! Tu jesteś. Zastanawiałam się, czy dobiegniesz, bo sądzę, że jak na tancerza to mało masz ruchu.

          - Ja ci zaraz dam! - mówiąc to, chciałem wejść na pień, lecz Jessica widząc mój zamiar, zeskoczyła z gałęzi i spojrzała na mnie.

          - Musisz być szybszy, wiesz?

Schodząc z drzewa pobiegłem za nią i widząc, jak Jessica zatrzymuje się na krawędzi górki, złapałem ją, tracąc przy tym równowagę.

Oboje sturlaliśmy się i leżąc już na trawie, Jessica była nade mną.

          - Raczej to ja ciebie złapałam. - odpowiedziała, podpierając się rękoma.

Widziałem jej uśmiech, jej wzrok, który był radosny.

Westchnąłem cicho i chcąc poprawić jej włosy, oboje usłyszeliśmy głos Annie, która stanęła kilka metrów dalej od nas.

         - Ahaaa... - odparła mała, trzymając za łapkę Bubbelsa.

Jessica natychmiast wstała, a zaraz za nią ja, wpatrując się w zaskoczoną dziewczynkę.

        - Mama była by bardzo zdziwiona. - dodała zaraz po chwili, widząc jak Jessica podchodzi do niej i bierze ją na ręce.

        - To chyba był zły pomysł, abyśmy tutaj przyjeżdżały. Czas na nas. - powiedziała pośpiesznie Jessica, idąc w stronę głównej części Neverland.

         - Jessi, zaczekaj! Zostańcie, proszę. - próbowałem namówić dziewczyny, aby zostały.

Annie, która po jakimś czasie chciała się do mnie przytulić, również prosiła Jessicę aby się zatrzymała.
Kiedy zjawiliśmy się przy aucie, Annie, która miała już wsiadać, wyskoczyła z auta i podbiegła do mnie, tuląc się mocno.

       - Chcę zostać przy wujku! Nigdzie nie jadę! - krzyczała dziewczynka, po chwili rozpłakając się.

Wziąłem ja na ręce i wpatrując się w Jessicę, westchnąłem.

       - Zostańcie. Przecież nic się nie stało. Dlaczego tak szybko chciałaś wyjechać? - zapytałem ją, tuląc cały czas Annie.

Jessica nie odpowiedziała, spojrzała na swój zegarek, a po chwili na sześciolatkę i biorąc oddech, westchnęła cicho.

        - No dobrze. Proszę, nie płacz. Kruszynko... - szepnęła brązowowłosa, podchodząc i głaszcząc sześciolatkę
 po włosach.

Annie spojrzała na mnie i na swoją ciocię, a po chwili przestała płakać.

         - Pobawimy się w zoo? - zapytałem małą, próbując zmienić temat.

         - Tak! Chodźmy. - krzyknęła radośnie już sześciolatka, uśmiechając się w moją stronę.

W równym tempie szedłem z Jessicą i od czasu do czasu spoglądałem na nią.

Wyglądała jakby myślami była gdzie indziej. Na jej uroczej twarzy pojawił się wyraz zamyślenia, a włosy, które jej opadały, nie sprawiały żadnego problemu.
Mała po jakimś czasie postanowiła pobiec do przodu, kiedy usłyszała trąbienie słoni.
Idąc z jej ciocią, zastanawiałem się dlaczego chciała tak szybko wracać.

         - Coś się stało? Przepraszam cię za tamto.

Brązowowłosa ocknęła się i wpatrując się we mnie, przystanęła i usiadła na ławce.

         - Wszystko dobrze. Po prostu... To moja wina. Wiesz, emocje... Dały po sobie znać. - rzekła, podpierając się rękoma.

Usiadłem obok niej i spoglądając na nią, usłyszałem ćwierkanie ptaków. Spojrzałem w górę i ujrzałem parę białych gołębic, które wyglądały jakby się tuliły.

        - Spójrz! Ale ciii... - szturchnąłem delikatnie moją towarzyszkę, która wyglądała na smutną.

Również spojrzała w górę i się cicho zaśmiała.

        - Akurat są tutaj, gdzie i my.

        - A może chcą nam coś przekazać? Podobno białe gołębie symbolizują pokój... miłość... - rzekłem nieśmiało, spoglądając na Jessicę.

Jej twarz pokryła się rumieńcem, a ja widząc to, cicho się zaśmiałem.

        - Nie smuć się. Nie masz powodu. - powiedziałem, poprawiając jej włosy, by ujrzeć jej uśmiech.

        - Wiesz, jednak moja siostra miała rację. Niezły z ciebie podrywacz. - stwierdziła dziewczyna, całując mnie delikatnie w policzek i wstając, poszła w stronę bawiącej się Annie.

      Ja, podrywacz? Kurczę, czyżby ona myślała, że ja w niej? Ej, no wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, ale żeby teraz? Nie, to chyba żart. A może ona przeczuwała jakie mam uczucia w stosunku do niej, o których sam nawet nie wiedziałem.

"No, tak. Zakochaj się teraz, a za kilka miesięcy masz trasę koncertową. Ty i te twoje miłości" - usłyszałem w głowie irytujący głosik.

"Zamknij się! Nie kocham jej!" - odrzekłem w myślach, przygryzając sobie wargę.

"Na pewno? Znam cię od 29 lat, wiem co w trawie piszczy..." - odpowiedział głosik.

Uszczypnąłem się delikatnie, próbując uciszyć złego głosika. Po krótkiej chwili również pojawiłem się obok dziewczyn i spędzając z nimi resztę dnia, czułem szczęście.
Kiedy siedząc już w salonie i przygotowując herbatę dla siebie i dla Jessici, widziałem jak brązowołosa siedzi w fotelu i głaszcze śpiącą Annie.
Postawiłem gorące napoje na stoliku i siadając na drugim fotelu, przypatrywałem się dziewczynie.

         - Wiesz, zaskakujące jest to, że nadal nie potrafię pojąć, z kim ja się to zadaję. - stwierdziła po chwili ciszy.

         - Mówiłem ci już, że powinnaś sobie wyobrazić, że pracuję w biurze i...

         - Nie. Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś. Nie potrafię zamienić rzeczywistości w marzenie, rozumiesz? - przerwała mi brązowłosa, patrząc na mnie.

Wziąłem w ręce kubek i zastanawiając się nad jej słowami, czułem na sobie jej wzrok.

         - A powiesz mi, dlaczego chciałaś tak szybko odjechać? Coś nie tak zrobiłem? - zapytałem ją, robiąc łyk napoju.

Jessica westchnęła cicho i głaszcząc dłoń dziewczynki, wpatrywała się w nią.

        - Wiesz, czułam dziwny impuls. Gdyby nie Annie, nie wiem co by się dalej stało. Może i nie zrozumiesz, ale czasem człowiek ma ochotę...

        - Pocałowałabyś mnie? - palnąłem bez chwili zastanowienia.

Jej wzrok wyrażał niepokój. Tak, ja to jednak jestem debil. Gadać takie głupoty?

       - Nie. Chociaż w tamtej chwili sama nie wiedziałam co czuję. To takie głupie, nie sądzisz?

       - Wiem. Nieraz popełniam błąd, po którym okropnie czegoś żałuję.

Dziewczyna uśmiechnęła się cicho i zerkając na drewniany zegar, poprawiła śpiącą Annie.

       - Czas na nas. Nie będę ci już więcej przeszkadzała.

       - Nie, proszę. Zostańcie. Przecież miejsca starczy dla wszystkich. - odrzekłem, stawiając kubek na swoim miejscu.

       - Ale... Nie Mike. Nie mogę. Dziękuję za wszystko, ale lepiej jak już pojadę z małą do domu.

Pokiwałem głową, że rozumiem jej słowa. Wstałem z miejsca i odprowadzając Jessicę do czekającego już auta, odrzekłem.

       - Spotkamy się jeszcze?

       - Sądzę, że tak. I może nawet szybciej niż się tego spodziewasz.

Mówiąc to, dziewczyna cicho się zaśmiała i wsiadając do auta, pomachała mi.

Po krótkiej chwili widziałem, jak auto odjeżdża a ja czując smutek, zastanawiałem się nad jej słowami.

       - Jak to szybciej? Czyżby szykowała się jakaś niespodzianka? - zapytałem samego siebie, zerkając w niebo chcąc odzyskać odpowiedź.

     Niestety, poczułem jedynie zimny powiew na swojej twarzy, który nie oznaczał niczego dobrego...



Witam wszystkich :)
I jak notka? 
Postanowiłam, że będę wrzucała rozdziały co jakiś czas. Nie będą miały określonego terminu... 
Jak się trafi, to się trafi :D
Życzę Wam wszystkim miłego dnia :)
   Autorka.
P.S. Przepraszam za wszelkie błędy :)